Stany: 113 °F

Witajcie,

Gdy myślę 'pustynia' widzę bezkresną przestrzeń pełną tajemniczości, ciszy, łagodnej muzyki wiatru i porywistych, szalejących burz.  Kraina surowego piękna i nieokiełznanej natury w której, ku zaskoczeniu, żyją zwierzęta i czasami pojawia się flora. 

fot. Żona*

Ale planując odwiedzenie Doliny Śmierci jakoś nie myślałam o tym a przede wszystkim nie miałam zbytnich oczekiwań jak w stosunku do innych miejsc, które mieliśmy zobaczyć. Faktem jest także, że wcześniej nie przeglądałam zdjęć w internecie by coś po raz pierwszy zobaczyć na miejscu, bez poprzedzenia wirtualnym spacerem.

Rzeczywistość w tym przypadku okazała się niezwykła - miejsce jest piękne choć oczywiście nieprzyjazne człowiekowi (o tym kilka słów nieco dalej). Można się zatopić w tych krajobrazach, przestrzeniach, rozmaitych formach skalnych i całej ferii barw. Po Parku prowadzą idealnie gładkie, wąskie asfaltowe drogi ale są także odcinki prawie naturalne, gdzie można trochę poszaleć wzbijając za sobą tumany kurzu :)
Najwyższa temperatura, którą zanotowaliśmy to 113 °F czyli 45 °C. Wilgotność musiała być stosunkowo niska, gdyż kilka wyjść z samochodu w ciągu dnia można było bez problemu przeżyć a wieczorem zrobiło się całkiem przyjemnie. Oczywiście tak to wyglądało z perspektywy przebywania w dobrze klimatyzowanym samochodzie :)
Kulminacyjnym punktem programu okazał się zachód słońca podziwiany ze zbocza góry, z punktu zwanego the Dante's View (1669m). Tym razem mogliśmy sobie pozwolić na zobaczenie zachodu słońca w Parku, gdyż nocleg mieliśmy niedaleko. Zdjęcia nie oddają w pełni klimatu tego miejsca - cudne, magiczne, z innego świata :) Na dole widać Badwater Basin - słone jezioro - to białe to nie śnieg tylko sól :) - najniżej położony punkt w Ameryce Północnej -86m. Wjazd na górę jest dosyć stromy, bardzo dużo jest ostrzeżeń, chyba trochę na wyrost, tylko samochód nie może być zbyt długi  (do 7,7m).
Po zjeździe, przed nami był jeszcze przejazd pustynią i ponowny zachód słońca, które jeszcze niżej nie zaszło. Trochę błądziliśmy w poszukiwaniu naszego noclegu - a raczej nawigacja nas zwodziła - by w końcu dotrzeć do motelu położonego na samym skraju pustyni jak się okazało następnego dnia. Motel jest wtopiony w krajobraz, prowadzony przez sympatycznych Gospodarzy. Aż żal było wyjeżdżać, tym bardziej, że z tego klimatycznego miejsca jechaliśmy prosto w paszczę lwa tzn. Las Vegas. 

Hmmm .... Zobaczyliśmy co trzeba, poczuliśmy atmosferę i grzecznie poszliśmy spać by bardzo wcześnie rano wyruszyć dalej. Ale nie dane nam było pospać, gdyż po ok. godzinie, kiedy sen jest głęboki, odezwał się alarm. Cóż było robić - zeszliśmy po schodach jak większość gości - byliśmy w okolicach 7 piętra. Na dole, w kasynie życie toczyło się jak gdyby nic ...  no, cóż widocznie standardowe ćwiczenia co na pustyni raczej nie dziwi ... ale noc mieliśmy zarwaną.

The Death Valley - miejsce które warto przeżyć ...  miejsce , które kojarzy mi się z piosenką Marka Grechuty:

"Że ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy,
Ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy"


Życząc Wam Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku pozdrawiam serdecznie :)
Ada


fot. Żona*

fot. Żona*

fot. Żona*

fot. Żona*

fot. Żona*
fot. Żona*


 
 
  
fot. z filmu Żona*

fot. Żona*
fot. Żona*

the Dante's View fot. Żona*
fot. Żona*
fot. Żona*
fot. Żona*
fot. Żona*
fot. Żona*

fot. Żona*

fot. Żona*
fot. Żona*
fot. Żona*
fot. Żona*
fot. Żona*
fot. Żona*

* Żona to pseudonim mojego Małżonka :)

2 komentarze: